Cisza na początku sesji. Siedzę w fotelu naprzeciwko swojego terapeuty, zaczynają płynąć sekundy, potem minuta…. i kolejna. Zaczynam myśleć: właściwie co ja tu robię? Czy ta terapia mi pomaga? Chodzę już czwarty miesiąc i nic… Czuję jak narasta we mnie złość. Myślę: nie przyjdę tu więcej…. Może zmienię terapeutę… A może cała ta terapia nie ma sensu…. A może powiedzieć mu o tym? Nie… Po co… Lepiej opowiem mu o swojej matce, która znów mnie zirytowała….
Tak lub podobnie może wyglądać początek kryzysu w relacji terapeutycznej. Dlaczego tak się dzieje? Powodów może być kilka. Napiszę o jednym z możliwych.
Początek przeżywania
Terapia w nurcie psychodynamicznym jest wglądowa. To znaczy, że idzie w głąb naszego świata emocji i to nie tylko w sensie, że opowiadamy o tym, co się w nas dzieje. Zaczynamy to przeżywać. Przychodzą odczucia i emocje, których nie rozumiemy i nie pamiętamy ich początku. Nie przychodzą nam do głowy żadne obrazy. To nieraz może być dosyć trudne. Zatrzymajmy się nad tym stanem przez chwilę.
Głęboka pamięć
Spróbujmy pomyśleć o naszym najdawniejszym wspomnieniu, przypomnieć je sobie. Pewnie mgliście może przyjdzie jakiś obraz z czasów kiedy mieliśmy 3 lub 4 lata. A co z wcześniejszą historią, kiedy byliśmy bardzo małymi istotami, niechodzącymi, niemówiącymi, zupełnie zależnymi od rodziców? Przecież niemożliwym jest żeby wydarzenia sprzed naszego pierwszego niejasnego wspomnienia nas nie kształtowały, nie dochodziły jakoś do głosu. One w nas są ale w sposób bezsłowny, bezobrazowy i bardziej wyrażają się w tym, co przeżywamy siedząc na fotelu czy leżąc na kozetce w gabinecie swojego terapeuty niż w wyraźnych wspomnieniach.
Dotknięcie konfliktu
W trakcie trwania terapii nieuniknione jest doświadczenie silnych uczuć niejasnego pochodzenia. Jest dość prawdopodobne, że to właśnie one wyrażają jeden z naszych istotnych konfliktów wewnętrznych, które tak uprzykrzają codzienne życie. I kiedy ich dotkniemy to wtedy chcemy uciec. Na początku terapii wszystko jest niby jasne: przychodzę do terapeuty, bo wiele rzeczy mi dolega i chcę to zmienić. Trudność jednak jest taka, że każdy z nas woli stary ból, ten znany, ten który oswoił niż zmianę prowadzącą przez nieznane jeszcze stany wewnętrzne. Każdy z nas nie do końca świadomie woli to, co już zna, woli status quo. Wie jak się z tym obchodzić, nauczył się z tym żyć, choć jest trudno. A zmiana może budzić lęk. I wtedy w tej ciszy wobec terapeuty łatwiej jest mówić o matce niż o uczuciach, które budzą się teraz, kiedy siedzę przed nim na fotelu, również uczuć do niego. Niewątpliwie cennym będzie próbować mówić właśnie o tym. Zresztą tak się przecież umawiamy na początku terapii, że będziemy dzielić się szczerze tym, co nam się przypomina, kojarzy i co czujemy. Możemy się z tym zmierzyć. Ten moment dotknięcia konfliktu może stać się początkiem realnej zmiany.
Myśl o zakończeniu terapii
Na koniec wróćmy jeszcze raz do myśli o zakończeniu terapii. Tak, można to zrobić, ale dobrze pamiętać o jednym: nawet jeśli podejmiemy decyzję o zakończeniu terapii to warto dać sobie czas (dwie, trzy sesje), by to zakończenie omówić ze swoim terapeutą. Największą korzyść z takiego zakończenia odniesiemy my sami, bo przeżyjemy rozstanie a nie zerwanie relacji.