dobre życie ludzie pomoc

Dobre życie

Ktoś napisał o swojej przygodzie z terapią – jestem Ci za to bardzo wdzięczny. I za chęć, by mogli to przeczytać też inni …. Dziękuję ….

Powody

Czy wiedziałam, dlaczego zdecydowałam się pójść na terapię? Byłam zrozpaczona. Bezsilna. Zła, smutna, rozżalona. Wściekła. Potrzebowałam pomocy, bo sama nie umiałam jej sobie udzielić. To za pierwszym razem. A za drugim? Za drugim bałam się decyzji, którą gdzieś w środku już podjęłam. Decyzji o rozstaniu, które wywraca życie do góry nogami. Potrzebowałam wspierającej towarzyszki w drodze do jej realizacji.

Dorastanie do odpowiedzialności

W moim przypadku pójście na terapię wiązało się (choć to rozeznanie i nazwanie przyszło później, już w trakcie) z nieodwołalnym wskazaniem, kto jest odpowiedzialny za moje życie. Za moje wybory i ich konsekwencje. I moje emocje. Otóż ja. I nikt inny. Tak, rodzice z pewnością mogliby być dla mnie lepsi. A świat bardziej sprawiedliwym miejscem. I co z tego? Rodzice dali, ile mogli. Ja zdecydowałam, że zamiast pretensji, że nie dali więcej i związanego z tym poczucia krzywdy wolę odkrywać, ile sobie z nich wzięłam. Którą z cech zawdzięczam Tacie, a jakie ewidentnie mam „po Mamie”. Fajnie było odkryć, że to nie ja jestem pierwszą tak świetną organizatorką w tej rodzinie. To mój Tata nim był. A pierwowzór swej wyjątkowej (a jakże!) wrażliwości dostrzegłam w Mamie. Po latach trwania w postanowieniu, że na pewno nie będę taka jak oni, poczucie łączności z nimi stało się źródłem spokoju. Co za ulga, że nie muszę już z nimi (w sobie) walczyć. Zamiast tego mogę bez skrępowania czuć wdzięczność.

Patrzę inaczej

Jestem pierwszy dzień w nowej pracy. Cały zespół pracuje w jednym pokoju, wydaje się, że nie ma ścisłego przypisania do konkretnego biurka – ważną jej częścią jest bycie w terenie. Jeden z kolegów przychodzi później niż inni i traktuje mnie wyraźniej gorzej, jakby był czymś oburzony. „Dawna” ja (przed terapią) naburmuszyłaby się i uznała, że to krzywdzące i pomyślała: Jak on może mnie tak traktować? „Obecna” ja, zamiast szukać przyczyn na zewnątrz, wykonała wysiłek wzniesienia się ponad swoje odruchowe nadęcie. Popatrzyła na to z innej perspektywy. No tak. Przecież to proste. Ten nowy kolega nie jest zły na mnie. To jego reakcja na to, że (nieważne, że nieświadomie) zajęłam jego ulubione biurko. Kiedy to do mnie doszło, poczułam się zwolniona z obowiązku uznania, że znowu świat potraktował mnie niesprawiedliwie i czucia się źle z tego powodu. Następnego dnia zajęłam inne biurko, upewniwszy się, że nikt nie jest do niego szczególnie przywiązany. Zamiast pielęgnować poczucie krzywdy, mogłam zadbać o relację.

Szczęście

Jestem przekonana, że nie ma ludzi złych. Są tylko nieszczęśliwi.

Ciało i umysł – partnerstwo dla najlepszych decyzji

Odkryłam, że moje ciało mówi. Zanim do tego doszło, wierzyłam tylko swoim myślom. Byłam wydającym rozkazy ciału umysłem. Kiedy moja pierwsza terapeutka zapytała mnie, jakie znam/odczuwam emocje, odpowiedziałam, że złość. Po długiej chwili milczenia zorientowałam się, że ona oczekuje, że wymienię jeszcze inne emocje. Kiedy nabrała pewności, że naprawdę nic więcej nie przychodzi mi do głowy, sama zaczęła je nazywać.

Nie lubię o sobie myśleć jako o kimś pozbawionym spontaniczności. Jestem jednak kimś, kto potrzebuje czasu do namysłu. „Rodzę” pewne decyzje. Ten czas daję sobie na to, żeby zobaczyć, co czuję. Poczuć, jak mi jest z taką czy inną decyzją. Zadziwiające, ale moje ciało zwykle wie pierwsze, co powinnam (= chcę) zrobić. Od kiedy zaczęłam go słyszeć, a potem słuchać, moje decyzje są bardziej moje. Bardziej dla mnie. Są dla mnie lepsze. Im wyraźniej słyszę, co mówi moje ciało, tym mniej potrzebuję czasu do namysłu. Bo wiem, że mogę mu zaufać.

Coraz bardziej przytomna

Uwielbiam poczucie wpływu. Wpływu na swoje życie. Przejście od nieodpowiedzialności do odpowiedzialności za siebie było niełatwe. Na szczęście także nieodwracalne. Nie wyobrażam już sobie, że mogłabym (jak „dawna” ja) być niezadowolona z wakacji, bo zdecydował o nich mój partner. I, oczywiście, nie miałam wtedy wątpliwości, że to jego wina. Teraz wiem, że to była moja wina. To ja pozwoliłam mu wybrać za mnie.

Kiedy myślę o „dawnej” sobie, wydaje mi się ona nieprzytomna. Przytomność jest lepsza. Przytomność jest życiem. Niewyobrażalne, że udało mi się przejść drogę od nieumiejętności wymienienia choćby kilku emocji do czucia ich. Czuję! I potrafię to wykorzystać. Kiedy się cieszę, cała jestem radością. Kiedy jestem smutna, pozwalam sobie na to. A kiedy jestem zła, załatwiam jakąś trudną sprawę, na którą brakowało mi do tej pory siły albo odwagi.

Co dała mi terapia?

Lepsze życie.

Lepiej się czuję ze sobą.

Jestem lepszą osobą.