poradnik pozytywnego patrzenia

Poradnik pozytywnego patrzenia

Dziś zapraszam na czyjąś refleksję dotyczącą patrzenia, patrzenia pozytywnego…. Oj, jak mi nieraz tego brakuje…. 🙂

Zamiast wstępu

Kiedy krótko po operacji, po której miałam standardowy miesiąc zwolnienia i nie za bardzo mogłam się poruszać, opowiadałam mojej terapeutce:

Czuję się jak zwierzę uwięzione w klatce. Jest zima, mam trudności z chodzeniem, ale muszę się ruszać, bo inaczej będę musiała brać przeciwzakrzepowe zastrzyki w brzuch… Więc chodzę w kółko po salonie. Jak w klatce…

A ona odpowiedziała łagodnie:

A wie pani, co ja widzę? Widzę ciepły, przytulny pokój. Widzę osobę, która jest bezpieczna w swoim mieszkaniu, po udanej operacji.

Odebrało mi to cały impet do dalszego narzekania. Ale nie tylko. Postanowiłam się od tego czasu nauczyć pełnego widzenia, uzupełnić swój dotychczasowy „pustoszklankowy” punkt widzenia o ten brakujący – „pełnoszkolankowy”. Bo nie chodzi o to, żeby zamienić szklankę pustą na pełną, czyli pozostać widzącą jednostronnie. Chodzi o to, by widzieć pełniej, czy też – „obustronnie”. Zwłaszcza kiedy narzuca się widzenie „pustoszklankowe”.

Z pełną (do połowy) szklanką przed oczyma

Zawsze są jakieś pozytywy. Przykłady? Proszę bardzo.

  1. Po osiągnięciu przez mój samochód pełnoletności podjęłam niełatwą decyzję, że musimy się rozstać. Było mi przykro, bo stanowiliśmy zgrany tandem. Poza tym miałam na głowie inne wydatki i nie było mowy o kupnie kolejnego samochodu. Bez własnego pojazdu czułam się jak bez nogi, ograbiona z wielu możliwości, do których byłam po prostu przyzwyczajona. A teraz strona „pełnoszklankowa”: komunikacja w moim mieście jest wyśmienita, korki spore, a miejsca parkingowe (te, na których potrafiłabym zaparkować) najczęściej zajęte i do tego płatne, jeśli potrzebuję przywieźć coś, czego nie da się przetransportować samochodem, mogę przecież poprosić o pomoc zmotoryzowanych znajomych (nie zdarza się to często, a przy okazji jest pretekst do spotkania), mam z głowy przegląd, ubezpieczenie, zmianę opon i spalonych żarówek.
  2. Pomimo podjętych starań, nie udało mi się znaleźć osoby, która chciałaby się ze mną wybrać na wymarzoną wyprawę po Estonii. Opracowany przeze mnie plan zwiedzenia Estonii był jednoznacznie dwuosobowy, więc zrealizowałam (jednoosobowo) inne swoje podróżnicze marzenie – wybrałam się do Pragi. Nie na chwilę, tylko na tydzień. Wcześniej opracowałam „praskie menu”, zawierające ciekawe dla mnie miejsca, ale każdy dzień realizowany był według zawsze tego samego planu: robiłam to, na co miałam ochotę w danym momencie. Fajnie było móc słuchać tylko siebie, nie konsultować i nie negocjować swoich potrzeb z nikim innym. Robić zdjęcia w swoim tempie. Odkryć, że całkiem nieźle orientuję się w przestrzeni (do tej pory uważałam się za poważnie upośledzoną w tym zakresie). Roztrwonić wzięte korony do ostatniej (kiedy jakiś czas po powrocie znajoma zapytała, czy nie mam do odsprzedania jakichś koron, z dumą odpowiedziałam, że została mi tylko jedna i traktuję ją jako pamiątkę).
  3. Ze względu na przedłużający się i najeżony problemami odbiór mojego mieszkania od dewelopera miałam sporo czasu, by zaplanować jego przyszły wystrój. Z najdrobniejszymi szczegółami dopracowałam zagospodarowanie kuchni. Kiedy nadszedł TEN dzień, kiedy wreszcie można było się wybrać do IKEI i zamówić upatrzony komplet, okazało się, że meble kuchenne w IKEI zmieniły rozmiary i realizacja planu jest niemożliwa. Oczywiście wróciliśmy z niczym, a ja byłam zdruzgotana. Trzeba było zmienić projekt. Po zmianie koncepcji zlewu (na mniejszy) i zmywarki (na większą), nadal pozostawała bolesna kwestia 12-centymetrowej przerwy od mebli do ściany (wcześniejszy plan wykorzystywał przestrzeń do ostatniego centymetra). Zdecydowaliśmy o realizacji nowej wizji przy założeniu, że z tą przerwą „to się jeszcze zobaczy”. Efekt końcowy był zachwycający i śmiem twierdzić lepszy od pierwowzoru. Mniejszy zlew okazał się większy, bo zamiast dwóch komór miał jedną. Większa zmywarka okazała się optymalna, a przerwa stała się awangardową domową „piwniczką” idealną do przechowywania wina w pozycji leżącej. Nawet nie trzeba było dorabiać półek, po prostu kładziemy je tam jedno na drugim.

Wcale nie jest powiedziane, że plan alternatywny, do którego zmuszają nas okoliczności, będzie gorszy. Może się okazać inny albo lepszy. Ważne, żeby się nie zatrzymywać przy pustej szklance, tylko pozwolić sobie na przejście do pełnej. Zagrożenie trzeba przekuć w szansę, jak mawiał jeden z moich szefów… Pomaga w tym umiarkowanie w przywiązywaniu się do planów, doprawione szczyptą innowacji, czy, jak ktoś woli, spontaniczności.